Czeczot na Satyrykonie

Czeczot na Satyrykonie

Po raz pierwszy pojawił się na Satyrykonie w 1980. Wykorzystany trzy tygodnie wcześniej jako juror, na część „rozrywkową” przyjechał wraz Kanią, Ziębą, Twardochem i Polańskim. Jeśli wierzyć nieoficjalnym organom prasowym („Mamwas wieczorny”, „Satyrek poranny” i kilka innych, wszystkie „do użytku wewnętrznego”) przez organizatorów został potraktowany bez specjalnych rewerencji. Jako przedstawicielowi katowickiego środowiska satyrycznego przede wszystkim przed zakwaterowaniem w luksusowym legnickim hotelu Cuprum polecono mu wziąć solidną kąpiel w łaźni miejskiej przy ulicy Mickiewicza 11 i przedstawić aktualne zaświadczenie lekarskie z przychodni przeciwpylniczej. Można to uznać za pewną przesadę. Bo po pierwsze, podobnie jak inny słynny „osadnik” Kazimierz Kutz, rodowitym Ślązakiem Czeczot nie był – pochodził z Kielecczyzny. Po drugie odpylał się regularnie w Beskidzie żywieckim w „hacjendzie” Pod Bukami. Zasugerował Kazimierzowi Kutzowi kupno domku obok, „aby mieć miłego sąsiada” . I tak podobno zaczęła się ich przyjaźń. Wracając jednak do pamiętnego Satyrykonu 1980, miejscowa prasa chyba nie zawsze wiedziała, jak sobie z Andrzejem Czeczotem poradzić. Informowano oględnie, że „odbędą się wystawy indywidualne m.in. Lipińskiego, Cieślewicza.” Będący efektem słynnego procesu zakaz publikacji rysunków Czeczota w prasie, zdaje się, wciąż obowiązywał. Przegląd poświęconej Satyrykonowi 1980 prasy najlepiej przekonuje, że nie wszystkich. A będący wówczas rzecznikiem prasowym imprezy Krzysztof Kucharski robił wiele, aby w króciusieńkich zapowiadających Satyrykon w Gazecie Robotniczej notkach, nienachalnie i z klasą dać jednak znać ludności, że chodzi o ukochanego Mistrza: „Roman Cieślewicz, słynny plakacista z Paryża, Andrzej Czeczot (wiadomo)”.

Organizatorzy Satyrykonu zamierzali Go do cna i bez litości wykorzystywać. Udzielił obszernego wywiadu. Odbył spotkanie z górnikami. Narysował – skomentowali. Oddali całą szpaltę – i na efekty mocno kręcili nosem: „dobrze, ze Lutczyn się zatruł i także nie narysował jakichś świństw”. Czeczot zapowiedział też podobno udział w sesji popularno-naukowej poświęconej roli satyry we współczesnym świecie. Co najzabawniejsze, to ostatnie odbyło się naprawdę. Sesji poświęcono wówczas dwa przedpołudnia. Wypowiedź Czeczota zaplanowano gdzieś między Erykiem Lipińskim („który bardzo mówić lubił”), Witoldem Fillerem i profesorem Trzynadlowskim. Czeczot chyba trochę się opierał. Temat domniemanej wypowiedzi dziwnie się zmieniał. Może w końcu powiedział kilka słów o Cieślewiczu? Otwarcie obu wystaw indywidualnych odbyło się 15 kwietnia po południu w Muzeum Miedzi. Jako wielkiemu wydarzeniu towarzyszyła mu konferencja prasowa, na której Czeczot występował również w imieniu nieobecnego Cieślewicza. Łagodnie acz zdecydowanie ukrócił próby dociekań, kto lepszy i dlaczego, mówiąc, że „to jakby porównywać szafę do pierzyny”. Zaś do wydanego do „drugiej na Dolnym Śląsku wystawy indywidualnej” wielkiego Paryżanina małego katalogu napisał całą stroniczkę. Oprócz wielu trafnych uwag stało tam również: Sam byłem świadkiem, jak gwiazda polskiego plakatu, Waldek Świerzy w czasie jakiejś libacji płakał w mankiet, że musi uprawiać ten ohydny plakat, bo przecież z tego żyje a w istocie jest przecież malarzem. Roman Cieślewicz nigdy tego kompleksu nie miał (a jeśli miał, nigdy się z tym nie zdradził).

W związku z wystawą Czeczota w Muzeum Miedzi legniczanie jako jedni z pierwszych mogli obejrzeć słynne „Makatki”, które zaczął tworzyć z jednej strony, aby ominąć niemożność publikacji rysunków w prasie, z drugiej zaś, aby zarobić na zasądzoną na rzecz Ryszarda Filipskiego karę. „To takie filmiki” – trochę się droczyła, a trochę na wszelki wypadek wyjaśniała satyrykonowa gazetka. Krzysztof Kucharski zaś „gorąco polecał każdemu, kto jeszcze tego nie widział”. Sportretowała wówczas Czeczota (i wielu innych) Małgorzata Młodnicka. Na kończącym ten Satyrykon balu jego przyjaciel, Jonasz Kofta , występujący wcześniej w ramach Estrady Kabaretowej Satyrykonu, wyśpiewywał do rana nie swoje własne szlagiery. A On – zdaje się własną koślawą ręką potwierdził, że „Czeczot rysuje niezdarnie i koślawo”.

Musiało minąć 15 lat, aby pojawił się znowu. W Legnicy na Satyrykonie było wówczas naprawdę światowo. Spotkała się śmietanka zdobywców Ameryki, słynnych rysowników z Nowego Jorku: Janusz Kapusta, Rafał Olbiński i Andrzej Czeczot. NIE było sponsorem jego wystawy i wernisażu. Popijano wódkę NIE, którą próbowano napoić również przybyłego wraz z kołem Gospodyń z Pielgrzymki koguta, (odmówił). Zagryzano przywiezioną przez gospodynie kaszanką, białym serem i chlebem ze smalcem. Współpracę z Urbanem mieli Czeczotowi za złe nawet najlepsi przyjaciele. Ale właśnie NIE oprócz zarobku oferowało mu coś, co nawet w Ameryce, z której przyjechał, okazało się jedynie pięknym złudzeniem. Publikacje bez żadnej cenzury i nieskrępowaną wolność tworzenia. Właściwie słynna kreska Czeczota nie zmieniła się przez te lata ani trochę. Nie osłabł też (wówczas jeszcze nie) nawet mimo geograficznego oddalenia jego słynny, nieomylny instynkt polityczny. Jego rysunki i on sam expressis verbis przekonywał, że nic się właściwie nie zmieniło. Nadal grozi nam rodzaj totalitaryzmu. Zmieniły się tylko znaki. Wychodzi na to, że ja w zasadzie cały czas walczę z tym samym, tylko sierp i młot zmienił sie na krzyż, który zresztą kocham. Tym większe ogarnia mnie oburzenie, że krzyż podłącza się do brudnej polityki. Dlatego z tym walczę, i miło mi, ze kogoś to oburza a kogoś cieszy. Katalog był tym razem dużo bardziej wypasiony. I pięknie o nim napisał, jego wówczas „redakcyjny kolega”, Piotr Gadzinowski, kończąc znamiennie: My wszyscy pochodzimy z Czeczota.

W 2003 r. planowano dla niego funkcję przewodniczącego jury. Nieoczekiwana konieczność zmiany doprowadziła do niezwykłego w tradycji Satyrykonu precedensu. Po raz pierwszy i jedyny przewodniczącym jury został obcokrajowiec (Luis Murschetz). Przyjazdowi Czeczota troszkę przeszkodziła choroba, ale przede wszystkim wielkie laury. Tworzony przez niego pieczołowicie prze sześć lat, malowany ręcznie na taśmie filmowej, bajecznie kolorowy i obsypany już innymi nagrodami „Eden” otrzymał nominację do Oskara. Legniczanie, zamiast osobistego spotkania mogli więc obejrzeć historię Youzecka – symboliczny los Polaka, a więc również – albo jak twierdzi Kazimierz Kutz – przede wszystkim  – samego artysty. O odbiorze tego filmu, mimo świetnej prasy wyświetlanego często w polskich kinach przy pustych salach, Czeczot mówił gorzko: Nie zawiodłem się na publiczności amerykańskiej, tak jak kanadyjskiej i czeskiej. Zawiodłem się jedynie na widowni polskiej. To było dość gorzkie rozczarowanie. Polska szczyci się, że jest mądrzejsza od Ameryki, ma więcej studentów, inteligenckich elit itp. To wszystko są bzdury. Ale przecież wtedy, w kinie Ognisko, satyrykonowa legnicka publiczność Go nie zawiodła.

Gdy w 1997 Tomasz Broda metodą dobrze już znaną m.in. z programów telewizyjnych, tworzył nagrodzoną Grand Prix instrukcję – jak zrobić sobie Satyrykon, wśród portretów bardzo i troszkę mniej sławnych postaci nie było Andrzeja Czeczota. Obaj artyści na Satyrykonie jakoś tak się „mijali”. Gdy Czeczot miał w 1995 wystawę, Broda pokrzepiony już kilkoma nagrodami właśnie robił sobie od udziału w konkursie przerwę. A przecież trudno się oprzeć wrażeniu, że owo zdanie o „pochodzeniu od Czeczota” właśnie tego artysty dotyczy szczególnie… Zauważył to od razu choćby inny przyjaciel Satyrykonu i wielki krytyk, Szymon Bojko.

Czy zaprojektowana teraz tablica nie wypełnia tej luki? Na niej Andrzej Czeczot z profilu – można rzec w „kanonicznej satyrykonowej”, uwiecznionej przez Małgorzatę Młodnicką pozie, ale i charakterystycznej, pamiętanej z ostatnich lat bejsbolówce. O Czeczocie i nakryciach głowy można by zresztą długo, poczynając od słynnej, obscenicznej wersji berecików z antenką… Fragment autoportretu (tylko oczy i czoło, en face) nabazgrany przez samego Mistrza przy okazji jakiegoś wywiadu jest zaskakująco podobny, zwłaszcza pod względem intensywności spojrzenia… Czy przypadkiem nie właśnie tak Czeczot by samego siebie narysował? Gdy Go raz bezpośrednio „zahaczono” o autokarykaturę, odpowiedział : Tak jak wyglądam. Ja siebie nie lubię oglądać. Nawet programów telewizyjnych z moim udziałem nie oglądam, bo mnie to irytuje. Chciałbym oczywiście być wysokim smukłym brunetem albo i blondynem o nordyckiej urodzie i pięknym głosie.

 

Odsłonięcie poświęconej Andrzejowi Czeczotowi pamiątkowej tablicy dobędzie się 17 czerwca 2016 po ceremonii wręczenia nagród.

Skip to content