Podejrzewamy to od dzieciństwa, a ilość opisanych przez literaturę przypadków powinna dać pewność. Gdy tylko zapada zmrok, porzucają narzucone im przez twórców-tyranów role, schodzą z kolumn i ścian, by prowadzić własne życie. Nasi Piotr i Paweł czy Neptun również. No a zwłaszcza niektórzy mieszkańcy fasady Kamieniczki pod przepiórczym koszem…
Od czasu, gdy trafili tam w połowie XVI w. w ramach nobilitującej przebudowy, nie mają łatwego życia. Fakt, że przed remontem w 1909, pokrywały ich sklepowe reklamy, nie powinien jakoś szczególnie gorszyć. W końcu renesansowe sgraffita powstawały również w celach poniekąd reklamowych. Zresztą przykryciu na dziesięciolecia tynkiem zawdzięczają swą obecną dobrą formę. Ale te sceny, które kazano im odgrywać…
Być pociągowym ptakiem w rydwanie bogini płodności, to jeszcze mniejszy problem. Jednak trwać w prowadzącej do krwawej tragedii przyjaźni, jak lisica i orlica z bajki Ezopa? Albo, jak zające, okrutnie polować w ramach “świata na opak” na swych oprawców? To nie wpływa dobrze ani na charakter ani na urodę. Domyślamy się, kto za to odpowiada. Podobno wzorów do tych najwspanialszych na Dolnym Śląsku sgraffit figuralnych dostarczyli tzw. mali norymberscy mistrzowie, tutaj akurat ilustrator “Metamorfoz” Victor Solis.
Crihana zaś nie tylko nie łagodzi, ale wręcz podkreśla fantastyczne, karykaturalne przerysowania renesansowych oryginałów. A przecież, gdy widzimy tę złowrogą niczym z sennego koszmaru bandę, jak tak zgodnie skrada się na paluszkach, usta same rozciągają się w uśmiechu. I właśnie to niezwykłe ciepło, ta ogarniająca nas natychmiast sympatia, jest chyba największą tajemnicą tego obrazu. Tajemnicą Crihany.
Dokąd one tak spieszą? Chyba nie na premierę, inaugurującą w 1842 działalność tutejszego Teatru Miejskiego. Wówczas wejście było niemal naprzeciw kamieniczki. Choć z drugiej strony, kto wpuściłby tę kompanię głównymi drzwiami… “Imrod, syn puszczy” mimo intrygującego tytułu wieje dziś straszliwą nudą. Można przeczytać, ale dał radę chyba tylko Robert Urbański. Chociaż… przecież właśnie o to chodzi. O kuszące ciepłym blaskiem okna teatru. Żadne suche papiery, programy teatralne, nawet fotografie nie są w stanie oddać magii Przedstawienia. Magii tego momentu przejścia. Gdy uwalniamy się od ograniczeń codzienności, biologii, pozycji społecznej, czasów, by, zawsze nieco ukradkiem, przyglądać się innej, lepszej rzeczywistości.
Bo przecież spektakl się zaczyna.
Kolejna kartka z Legnicą widzianą oczami Floriana Doru Crihany dziś (21.04.) z Panoramą Legnicką.