rozmowa z Natalią Stachurą, autorką plakatu Satyrykonu 2017
Satyrykon: Trudno nie zauważyć, że Twój wesoły kaktus, bohater plakatu Satyrykonu 2017 biegnie w przeciwną stronę niż nasz satyrykonowy chłopaczek, Filip – symbol, logo i pomnik (projekt Zygmunta Januszewskiego). Biegnie zatem do Filipa, by rzucić mu się w objęcia, czy może życzliwie acz nienachalnie sugeruje, że czas zmienić kierunek?
Natalia Stachura: Wierzę, że istnieje intensywne przyciąganie podobnych elementów, podobnego myślenia. Przy aktualnej różnorodności bodźców stworzenie trwałej wspólnoty intelektualnej, opartej na abstrakcji i odrzucającej szablon wydaje się trudnym zadaniem. Jednak możliwym, bo taką wspólnotą myśli i czucia jest właśnie Satyrykon wraz ze swoją 40-letnią tradycją. Nawiązując do tematu tegorocznego Satytykonu, „Tolerancji”, figura z plakatu przedstawiona jest w opozycji, aby niejako dopełnić figurę-duszę Satyrykonu – Filipa, dziecko Zygmunta Januszewskiego. Zabrzmiało to może ciut paradoksalnie, jednak w tym projekcie tolerancja jest znacznie bliżej niż rewolucja i w tym odwróceniu szukałam raczej wzbogacenia tradycji niż jej odrzucenia.
Starałam się też znaleźć metaforę, która opisze mój artystyczny stosunek do Satyrykonu jako zjawiska, inicjatywy bezkompromisowej i jedynej w swoim rodzaju. Uważam, że w sztuce plakatu, satyry i w grafice użytkowej powinniśmy poszukiwać nie silnych bodźców, a mocnych metafor, ponieważ na co dzień tkwimy w dosłowności. Sztuka, w tym także i plakat mogą być żaglem, którym tym wiatrem możemy kierować.
Kontynuując zatem nieco poważniej: Czy plakatem można zmieniać rzeczywistość? Np. postulować, sugerować i zmieniać charakter imprezy? Choćby z nabierającej szacowności na bardziej wesołą, „młodszą”, bardziej nowoczesną? Pytam dlatego, że odnoszę wrażenie, że wraz z Agatą Dudek (plakat ubiegłoroczny)stworzyłyście bardzo silny front „odnowy” i że płynąca z waszych projektów energia ma szansę się udzielić nie tylko uczestnikom imprezy, ale może i następnych konkursów.
Cieszę się, że mówisz o tej energii. Sądzę, że jak najbardziej plakatem MOŻNA zmieniać rzeczywistość w tym sensie, że plakat jest chwilą, z tym że chwilą utrwaloną, dlatego wiele wybitnych plakatów nie traci swojej aktualności przez dziesiątki lat, inspirując odbiorców. Plakat, a w szczególności plakat satyryczny otwiera nas na wrażliwość, której zwykle się nie spodziewamy, jest zaskoczeniem. Moment, w którym przyciąga nas zamysł: kolor, kształt, forma i właśnie energia. Uśmiech zmrużonych oczu jego autora, który zostaje w nim utrwalony, udziela się odbiorcy w momencie, gdy ten patrzy. To, co następuje, czyli połączenie obrazu z tekstem sprawia, że poznajemy jego rzeczywisty kontekst i możemy te dwa elementy powiązać, i tym samym dobudować do niego znaczenia.
Jednak plakat ma to do siebie, że zwykle przemawia do nas w sekundzie, bazuje na pewnej skrótowości nastroju. Jest otwarty w tym sensie, że można przypisać mu wiele znaczeń, trochę jak iluzje optyczne, na które patrzy się pod różnymi kątami. Do mnie przede wszystkim przemawiają plakaty, które wywołują uśmiech, są puszczeniem oka do odbiorcy, zaufaniem jego inteligencji, stworzeniem sojuszu nie narzucającego jednego toru myślenia. Taki stan częstokroć jest niemożliwy do uzyskania w komercyjnych projektach, gdzie cel jest jasno określony, chociaż są liczne przykłady które temu zaprzeczają jak np. Stefan Sagmeister czy Jan Młodożeniec w Polsce. Tego typu łamanie konwencji jednak nadal pozostaje w mniejszości, choć mam nadzieję nie w odwrocie. Jest to nurt, który chciałabym kontynuować.
Wracając jeszcze do natury przesympatycznej wykreowanej przez Ciebie postaci, choć na zaproszeniu na festiwal przykrywa olbrzymim kapeluszem nie tylko kolce, ale i intrygujące kształty, na plakacie jednak dość wyraźnie zmierza w kierunku kobiecości. Czy to zatem diagnoza czy postulat, aby kobiety śmielej wkraczały na Satyrykon. I jak to jest być kobietą–satyrykiem?
Można tak to interpretować. Dla mnie temat kobiecości zawsze był intrygujący w kontekście sztuki, jednak sztuka jako nośnik feminizmu ogranicza nas na poziomie interpretacyjnym. Dlatego bogactwo z jakim kobiety wkraczają w Satyrykon, niekoniecznie musi być zdeterminowane płcią; magiczny cylinder, z którego wyskakuje satyrykonowa figura, skrywa jeszcze wiele nowych niewyczerpanych form i treści – maści wszelakiej, im bardziej zaskakującej, tym lepiej (i weselej).
Wierzę, że siłą kobiecego pierwiastka w sztuce i w kulturze w ogóle, jest indywidualizm. Aby tenże indywidualizm przetrwał w świecie satyry przede wszystkim wymaga determinacji, więcej chyba niż w „męskim” świecie, który indywidualizmem w sposób naturalny się żywi. Siłą kobiecości jest też iluzja, gra konwencjami, dlatego tak istotny jest kontakt z samymi sobą. To potencjał, który się nie wyczerpuje, wręcz przeciwnie – rośnie wraz z doświadczeniem i samookreśleniem.
Kobieta-satyryk i żarty z kobiet? Ktoś powie, że kpić z kobiet to strzał w kolano. Skoro warto poświęcić tylko kolano, pal je licho, zawsze to nie włosy…
Czy robiąc plakat dla Satyrykonu oglądałaś wszystkie wcześniejsze plakaty, starałaś się jakoś nawiązać do tradycji, albo np. nie powielać motywów, czy wręcz przeciwnie starałaś się (bo te plakaty widziałaś na pewno) jak najwięcej zapomnieć, aby się nie sugerować i robić wszystko tak jakby ich w ogóle nie było?
Szczerze mówiąc przejrzałam WSZYSTKIE do tej pory stworzone plakaty – reprezentują one komponowany przez 40 lat kalejdoskop polskiego plakatu, kolekcję indywidualności. Im więcej oglądałam, tym bardziej czułam się zainspirowana do stworzenia jej kontynuacji. Szukałam swojej kartki, która nie została zarysowana. Zupełnie nie bałam się wyczerpania motywów, bo każdą historię można opowiedzieć inaczej. Starałam się aby w plakacie pobrzmiewały historie już słyszane, jednak wyzwaniem dla mnie było opowiedzenie Satyrykonu na swój sposób.
W 2011 zostałaś wyróżniona na Satyrykonie (już wcześniej brałaś w nim udział i twoje prace były na wystawie), w 2012 jako „młoda, bardzo, bardzo zdolna” miałaś wystawę w Galerii Satyrykon. Co przez te kilka lat się w twoim zawodowym życiu zmieniło? Czy trudno jest zdecydować się na tak radykalny krok jak założenie własnej firmy i praca całkowicie na własny rachunek?
Przez ostatnie 6 lat zmieniało się bardzo wiele i bardzo dynamicznie. Przyznam, że z zamiarem działania całkowicie na własny rachunek nosiłam się przez 2 lata, zanim zdecydowałam się na ten krok. Nim do tego doszło projektowałam tekstylia i założyłam własną pracownię sitodruku, a także pracowałam w kilku firmach – myślę, że każde (ale to każde!) zdobyte doświadczenie zawodowe pomogło mi rozwinąć swoje podejście do tworzenia. Pochodzę z Sopotu, ale sporo jeździłam po Polsce, mieszkałam w Poznaniu, Berlinie, Warszawie, Wrocławiu, a 2 lata temu wróciłam do Trójmiasta i założyłam własną działalność. Dzięki tym doświadczeniom było mi znacznie łatwiej określić, co chcę robić i czemu się poświęcić. Aktualnie zawodowo zajmuję się projektowaniem wydawniczym. Jest to praca mocno analityczna, uwzględniająca czytelność i wygodę odbioru. W swoich projektach zawsze dążyłam do minimalizmu, więc tworzenie projektów w imię zasady „less is more” jest dla mnie bardzo rozwijające. Podsumowując swoją dotychczasową drogę w pewnym sensie w każdym projekcie szukam furtki do skrótu – wizualnego haiku.
Studiowałaś na dwóch uczelniach, co im zawdzięczasz? Twoi mistrzowie?
Ci, których mogłabym nazwać swoimi mistrzami, rozumieli moją chęć do eksperymentowania i nic nie narzucali. Lubię eksperymenty, dlatego ponad spójność tak zwanego „dorobku twórczego” przedkładam intuicję i uczucie.
Studiowałam przez 2 lata na gdańskiej ASP, a następnie przez 3 lata na poznańskim UAP. To było dawno… W Gdańsku dzięki zajęciom z Jackiem Staniszewskim, Jadwigą i Zygmuntem Okrassa, niepokorna szydercza nuta w młodej duszyczce została obudzona. W Poznaniu spotkałam kolejnych ludzi, którzy swoim doświadczeniem, ciekawością i zmysłem obserwacji potrafili mocno zainspirować do działania. Są wśród nich m.in. wykładowcy: Grzegorz Nowicki, Mirosław Adamczyk, Wojciech Müller. Otwartość każdej z tych osób wyzwalała we mnie pokłady energii twórczej.
Obok osób bliskich, niewymienionych tutaj oraz mistrzów, których nie miałam okazji poznać osobiście, a „tylko” poprzez ich projekty, wszystkim zawdzięczam na pewno swoje aktualne podejście do tworzenia. Bazuje ono na założeniu, że jako twórcy cały czas jesteśmy w drodze, że stale tworzymy własny Wunderkammer; kolekcjonując to, co cenne, ciekawe i nie do wiary, kolekcjonujemy własne mirabilia, o których opowiadamy w swoich projektach. Zmieniają się one wraz z nami, naszymi doświadczeniami i podobnie jak my dojrzewają. Nigdy do końca nie wiadomo, co wyskoczy z kapelusza…
w imieniu Satyrykonu rozmawiała Beata Zborucka
Od dziś co tydzień kolejnych wiadomości o tym, czego można się spodziewać podczas tegorocznego Satyrykonu szukajcie również w Magazynie Gazety Wrocławskiej.