rozmowa z Agatą Dudek, autorką plakatu Satyrykonu 2016
Satyrykon: Gdy w połowie lat 80. Zygmunt Januszewski (rocznik 56) został zaproszony do zrobienia projektu oprawy graficznej Satyrykonu, napisał żartobliwy list, w którym dziękował “za zaszczyt znalezienia się w gronie profesjonalistów” i kokieteryjnie cytował uwagę żony: “Chyba postarzałeś się, skoro stajesz się klasykiem”. Czy Ty, dla której udział w konkursowej części Satyrykonu to studencka prehistoria, pierwsza kobieta, która dostała tutaj Grand Prix, nasza jurorka i teraz autorka plakatu też się czujesz „satyrykonowym klasykiem”?
Agata Dudek: Przyznam szczerze, że ani trochę nie czuję się klasykiem Jeszcze nie zjadłam zębów na ilustracji, abym mogła się tak nazywać, ale tym niemniej szalenie jest mi miło, że Ela Pietraszko zgodziła się na moją oprawę graficzną. Satyrykon sam w sobie jest klasykiem! Już sam rzut oka na kolekcję „satyrykonowych” plakatów o tym świadczy. Tuzy polskich plakacistów, grafików i ilustratorów wzięły się za łeb z czymś, co tak naprawdę jest ciężkie do zilustrowania i ubrania w graficzną formę. Niby prosto, niby łatwo, niby zabawnie, ale jednak trzeba być otwartym na żart i humor i stworzyć projekt o dosyć uniwersalnym charakterze i w miarę jasnym przekazie. Ja do Satyrykonu mam serce, więc tym bardziej mi miło, że w tegorocznej edycji to moje plakaty zawisną w Legnicy.
W jednym z wywiadów (a kilku ich udzieliłaś) przeczytałam, że jednym z najlepszych Twoich dzieł w dzieciństwie był, zacytuję, bo to smaczne, „portret Jezusa z Nazaretu jako synteza kubizmu i egipskiego kanonu. Ma podwójną liczbę części twarzy i cudny zarost na całej głowie.” Czy przypadkiem to nie ten pomysł wyciągnęłaś z lamusa? Nasz dyrektor mówi, że w tym plakacie „naśmiewasz się z Picassa”, a ja się zastanawiam, czy przypadkiem nie jesteś wobec starego Satyrykonu nieco uszczypliwa. A mówiąc już poważnie, czy satyra (albo Satyrykon) to taka awangarda, która przechodzi w popkulturę? I kto tu ma wiele twarzy? Ty czy Satyrykon?
Oj, ten portret to jest faktycznie mój klasyk: Phi, hi… Babcia Ania do dzisiaj przechowuje go w szufladzie. Co mnie wtedy podkusiło, żeby tak narysować, to nie wiem. Pomysł na tegoroczny plakat tak naprawdę pojawił się już w zeszłym roku i został przeze mnie odkopany, nieco zmodyfikowany, przetrawiony i ostatecznie wypluty właśnie w tej formie. Motyw głowy, a zwłaszcza „twarzo-czaszki” jakby to określił Profesor Januszewski, jest dla mnie ostatnio bardzo atrakcyjny i zgłębiam jego badanie poprzez nadawanie mu różnych atrybutów, wypełnień itp. Z jednej strony podoba mi się jego uniwersalność i rozpoznawalność , a z drugiej strony uwielbiam możliwość nadawania mu coraz to nowych znaczeń poprzez dodawanie elementów. A z Picassa to się nie naśmiewam, bo Picassa uwielbiam i naprawdę ogromną przyjemność sprawia mi dekonstrukcja i stawianie świata na głowie. I tak, jak kiedyś nie znosiłam surrealizmu, tak teraz szczerze jestem chyba jego najgorętszą orędowniczką. A popkultura to, umówmy się, miejsce, w którym żyję, więc na styku tych dwóch światów musi wydarzyć się coś niespodziewanego
Każdy, kto ogląda robione przez Ciebie rzeczy, zadziwia się ilością, różnorodnością i tempem. Jak zauważył jeden z wielbicieli Twojego talentu w przypadku Dudek pojęcie „najnowsze, ostatnie” bardzo szybko się dezaktualizuje. Czy ilość przechodzi w jakość. Bo można odnieść wrażenie, że w twoim przypadku to nie jest całkiem chybione założenie? I – co robisz teraz?
No, ja mam nadzieję, że ilość przechodzi w jakość Zawsze staram się, żeby było dobrze a nie nijako, a fakt, że mam szybkie tempo pracy, przyjmuję jako mój atut. Chociaż tak naprawdę zdarzają się takie projekty, które wloką się za mną miesiącami i które trudno mi dokończyć. Aktualnie w Acapulco Studio, razem z Gosią Nowak kończymy i wypuszczamy do druku kolejne projekty książkowe, czekamy na premierę krwawej opowieści o św. Wojciechu i montujemy naszą prezentację na konferencję typograficzno -plakatową PLASTER w Toruniu. Tak, że jest co robić, więc nie ma co zamulać
Podobno Twoje obrazy rodzą się z bałaganu. Z drugiej strony przyznajesz, że lubisz mieć wszystko pod kontrolą. Jakie są zatem zależności między bałaganem i porządkiem?
Bałagan na kartce to dobra rzecz, bałagan w głowie i dookoła mnie działa na mnie niekorzystnie. Niestety, jestem osobą, która nie usiądzie do pracy w miejscu, w którym rzeczy walają się, gdzie popadnie. Muszę sobie wpierw wszystko wyjąć, poukładać, rozłożyć i dopiero mogę zasiąść. Dlatego jestem chyba totalnym przeciwieństwem wyluzowanego artysty, którego pracownia jest zawalona różnego rodzaju rzeczami, a on spontanicznie wytwarza z nich nowe projekty. Ja w przestrzeni muszę mieć porządek, a bałaganić mogę na kartce
Na Satyrykonie byłaś również „towarzysko” wiele razy i ślady tego można wyraźnie zauważyć w Twoim plakacie. Zauważyłam, że często robisz plakaty do imprez (inicjatyw), które znasz i popierasz. Czy zatem w takich przypadkach pracuje się łatwiej czy trudniej? A może przyjmujesz tylko takie zlecenia? I czy nie ma wtedy większej pokusy, aby ulegać „znanemu i lubianemu” zleceniodawcy? Czy twórca plakatu musi ulegać zleceniodawcy (i czy Ty ulegasz), czy lepiej zrezygnować?
Czasem mam okazję projektować dla znajomych muzyków albo pod konkretne imprezy. Jest to fajne, bo zgłaszają się wtedy do mnie osoby, które „czują mój klimat” i mają zaufanie do mnie, a ja mogę popuścić wodze fantazji i potraktować taką realizację jako autorski projekt, a nie na „zlecenie”. Tak naprawdę ciężko nie ulegać „znanemu i lubianemu” i podejrzewam, że to jest coś takiego, z czym każdy, kto tworzy, ma problem albo coś o tym wie. Jednak akurat w tym przypadku mam dobrą równoważnię, ponieważ staram się, aby moje projekty książkowe były inne. Co jakiś czas modyfikuję stylistykę, podobają mi się nowe rzeczy, nowe rozwiązania, dlatego nie czuję jeszcze rutyniarstwa i powtarzalności w tym, co robię. W idealnym świecie wzorowych relacji pomiędzy zleceniodawcą a zleceniobiorcą powinny być zachowane proporcje pomiędzy narzucaniem i uleganiem. Zleceniodawca lubi mieć coś do powiedzenia, bo w końcu „płaci i wymaga”, a zleceniobiorca działa na zasadzie „nasz klient -nasz pan” aczkolwiek „miej pan zaufanie do tego, co robię” Ale nie żyjemy w świecie idelanych relacji, a zbytnie uginanie się, uleganie i ciągłe robienie pod dyktando, może spowodować, że będziemy mieli problem ze spojrzeniem w lustro, więc wtedy to chyba lepiej zrezygnować.
Robisz wiele różnych rzeczy, ale przede wszystkim deklarujesz, że uwielbiasz zawód ilustratora. Podobno trafiłaś do pracowni ilustracji, ponieważ zauważyłaś, że wszelka Twoja twórczość ma taki charakter. Czy plakat również? I jaka jest Twoja recepta na dobry plakat? Bo chyba raczej nie mininalizm? Wydaje się, że wręcz przeciwnie. Twoje plakaty skutecznie, przekornie, nowatorsko i fascynująco walczą z naszymi „minimalistycznymi” przyzwyczajeniami…
Trafiłam do Pracowni Ilustracji, bo się obraziłam na Profesora i stwierdziłam, że nie odpuszczę (to tak gwoli ścisłości ) Ale jestem stuprocentowym ilustratorem i moje projekty mają właśnie taki charakter, nieważne, czy to plakaty, opracowania książek, wzory na koszulki itp. Nie mam recepty na dobry plakat i nie wiem, czy ma to związek z minimalizmem albo bogactwem formy. Plakat jest bardzo dynamicznym medium i mam wrażenie, że właściwie „wszystkie chwyty dozwolone”. Mnie podobają się bardzo różne plakaty, zarówno te oszczędne, jak i te, w których od razu widać zasadę horror vacui. Najważniejsze to chyba, żeby zwracały uwagę i przyciągały spojrzenia, potem wywoływały uśmiech albo inną emocję.
Choć od początku byłaś doceniania i nagradzana, łatwo zauważyć, że na przestrzeni lat (sama to przyznajesz) Twój styl bardzo się zmienił. Wydaje się, że najpierw książki dla dzieci, a potem ilustracje prasowe były pewnym przełomem. A może np. ilustrowanie dla dzieci uczy rysować dla dorosłych?
Ja już chyba nawet nie dzielę, co jest dla dorosłych, a co jest dla dzieci. Jestem dorosła, a uwielbiam „dzieciuchowe ilustracje” i szalenie podobają mi się rzeczy, które można byłoby z powodzeniem opisać mianem naiwnych, dziwnych czy kiczowatych. Ten styl w jakimś stopniu musi się zmieniać. Nie dałabym rady psychicznie zjadać własnego ogona i robić wciąż to samo i tak samo. Trzeba stawiać sobie wyzwania albo treściowe albo formalne, inaczej jesteś tylko specjalistą od jednego efektu. Jeśli jest moda i popyt na ten efekt, to cudownie – wygrywasz, a jeśli nie, to sorry Winnetou – nie ma Cię! Mało komu udaje się jechanie na jednym dźwięku cały czas, a ja chyba lubię szukać i lubię mieć szersze spektrum tych dźwięków
Paweł Pawlak mówi, że musiał „sobie kiedyś nad biurkiem powiesić rysunkowe „memento”: katalog detali, póz i zabiegów, które często i zbyt automatycznie powtarza” (i dodaje, że niewiele to dało). Ty zdaje się nie masz oporów przed cytowaniem, więcej, robisz z tego fascynującą zabawę i raczej trudno Ci zarzucić, że się „powielasz”. Czy zatem jest coś takiego, czego w tej chwili starasz się unikać?
No, z całą pewnością głów już mam chyba dosyć, co za dużo to niezdrowo Właściwie to nie zastanawiałam się nad tym, ale bardzo pomaga mi fakt, że pracuję z Gośką [Małgorzatą Nowak], bo jak coś szkicuję i wymyślam, to ona potrafi przyjść i powiedzieć : fajne fajne, ale wiesz co, zrobiłaś już coś takiego tu i tu, więc może wymyśl coś innego. Wtedy najczęściej wzdycham, ale myślę dalej
Dziś plakaty artystyczne bardzo często robi się od początku z założeniem „do galerii”, dla wielbicieli plakatu, może nawet „dla potomnych” lub jako „ćwiczenie umysłowe”. Raczej już nie wchodzi w grę jakaś większa pokryta nimi ściana, jednak można być pewnym, że nawet w tych trudnych warunkach Twój plakat się sprawdzi. Przyciąga uwagę i bije z niego taka pozytywna, radosna energia. Zdaje się, że mimo że nie zajmujesz się graffiti, to lubisz działać w takiej przestrzeni? Czy ulica to twój żywioł?
Aż tak bym tego nie nazwała, ponieważ działanie w przestrzeni publicznej nadal stanowi margines tego, co robię. Ale bez dwóch zdań uważam tę formę aktywności za szalenie energetyczną i ciekawą. Poza tym to super forma spędzania czasu na świeżym powietrzu, ze znajomymi