SATYRYKON, choć najbardziej kojarzony z rysunkiem, posiada także wybitne dzieła stworzone zupełnie inną techniką. W tym roku – po raz drugi w 43-letniej historii konkursu, Grand Prix zdobyła rzeźba. Z autorem zwycięskich „Anomalii klimatycznych” – Norbertem Sarneckim – rozmawia Michał Przechera z Legnickiego Centrum Kultury.
Stali bywalcy Satyrykonu doskonale znają Pana poczucie humoru. A z czego, tak prywatnie, śmieje się Pan najczęściej?
Najczęściej wracam do Monty Pythona – absurdalność ich skeczy to dla mnie wzorzec z Sevres poczucia humoru. Z krajowego podwórka wybieram natomiast kabaret Mumio, który niezmiennie mnie zachwyca. Właściwie, to już w liceum plastycznym podczas lekcji historii sztuki zachwyciłem się surrealizmem i dadaistami – i tak mi zostało. Abstrakcyjne, absurdalne poczucie humoru to najlepsza odtrutka na głupotę codzienności. To poczucie humoru pomaga spotkać w społeczeństwie ludzi o podobnym guście. Warto ich poznać, bo na pewno mają coś ciekawego do opowiedzenia.
„Anomalie klimatyczne” – żyrafa na łyżwach – to praca w dość lekki sposób podejmująca trudny temat zmian klimatycznych. Jaki wpływ na Pana tworzenie mają myśli o misji uświadamiania odbiorców i zabieraniu głosu na różne ważkie kwestie?
Nie ma we mnie poczucia misji edukatora; może wobec moich najbliższych trochę spełniam taką rolę, pilnując jednak przestrzegania zasad możliwie bliskich „zero waste”. Po prostu zderzenie rzeczy, idei wielkich z osobistym mikroświatem czasem daje efekty humorystyczne. Zresztą, projektując moje rzeźby, zawsze wybieram ten temat, który mnie rozbawi. Jak już mam się wysilać intelektualnie i fizycznie, to przynajmniej nie ze łzami w oczach. Świat Człowieka jest wystarczająco ponurym miejscem i ja nie chcę swoimi rzeźbami pogłębiać smutku widzów. Od tego mamy mnóstwo innych specjalistów.
Nie wahał się Pan zgłosić rzeźby na konkurs? To dopiero drugi raz w długiej historii imprezy, kiedy ta forma sztuki wygrała Grand Prix…
Wahałbym się ze zgłoszeniem rzeźby na konkurs, gdyby w regulaminie nie było wzmianki, że można to zrobić…Gdyby w regulaminie Satyrykonu przewidziano technikę tortu satyrycznego, to pewnie bym nie wziął udziału, bo nie jestem cukiernikiem, ale jako rzeźbiący rzeźbiarz zgłaszam rzeźby. Zresztą, zgłaszam swoje prace na Satyrykon od kilkunastu lat i stało się to moim corocznym lutowym zobowiązaniem wobec samego siebie. A w latach, kiedy jury zauważa moją pracę z wielką przyjemnością odwiedzam Legnicę i spotykam się z satyrykonową rodziną. Ogromna szkoda, że w tym roku to spotkanie jest niemożliwe z powodu wirusa…
Z jakimi wspomnieniami łączą się dla Pana wcześniejsze edycje Satyrykonu?
Pierwsze wspomnienie zawsze jest najdłużej pamiętane: Złoty Medal za mój debiut w 2004 roku to było dla mnie wielkie zaskoczenie i wielka radość. Pamiętam tę nagrodę także dlatego, że nie mam kopii nagrodzonej rzeźby, ponieważ zgłosiłem oryginał, a bardzo lubię tę pracę. Od kilku lat próbuje usiąść do wykonania egzemplarza dla siebie, ale niestety, zawsze odciągnie mnie jakaś inna rzeźba.
„Skąd Pan czerpie inspiracje?” – to tytuł Pana wystawy, który mieliśmy okazję oglądać w 2014 roku w Galerii Satyrykon. Czy w rozmowach z dziennikarzami to irytujące pytanie wciąż wraca?
W tej czy innej postaci wraca – to takie rytualne zagajenie rozmowy dziennikarza z artystą, kiedy obie strony rozmowy wiedzą, że tak naprawdę odpowiedź wcale nie interesuje pytającego. Może dziennikarzowi wydaje się, że zadaje to pytanie w imieniu tysięcy widzów, którzy może będą chcieli wiedzieć, skąd twórca czerpie natchnienie. Myślę, że oni też nie chcą .
Jak ważna w Pana pracy jest akademickość? Mam na myśli wpływ tego świata na efekt Pana pracy.
Akademia daje instrumenty intelektualne i manualne oraz świadomość możliwości ich użycia – to na poziomie studiów. Zapewnia także kontakt z różnymi postawami twórczymi i środowiskiem ludzi o niebanalnych osobowościach. Na poziomie miejsca pracy gwarantuje wsparcie instytucjonalne – oprócz pensji jest to dostęp do szeroko pojętej logistyki sztuki, a w przypadku rzeźby to niezwykle istotne. Mam doświadczenia z pracy w Akademii i poza nią i niewątpliwie ze wsparciem uczelni łatwiej jest tworzyć. Interesujące jest także zetknięcie ze światem sztuki studentów; można sobie przypomnieć własne młodzieńcze poszukiwania – to bardzo odświeża punkt widzenia i daje nieoczekiwane inspiracje.
To na koniec jeszcze dwa podchwytliwe pytania. Czy ma Pan jakąś ulubioną, stworzoną przez siebie, rzeźbę?
Ulubioną jest chyba mała forma „Na wietrze” – balonik z dziewczynką polatująca na jego sznurku, takie romantyczne odwrócenie ról. Chciałbym kiedyś zrobić tę pracę w monumentalnej skali.
A dobrze jest być rzeźbiarzem w Polsce w 2020 roku? W jaki sposób obecna, niełatwa, sytuacja wpływa na kreatywność satyryka?
Dobrze jest być artystą – to wspaniała praca, do której nikt nie musi mnie zachęcać. Ale nie w naszym kraju. Niestety w Polsce uważa się, że artysta nie potrzebuje być wynagradzanym, za to, co przecież lubi robić. Zwłaszcza ostatnimi laty kultura i sztuka zdają się być zbędnym balastem w osiągnięciu powszechnej szczęśliwości. Jedynym, marnym zresztą, pocieszeniem jest powiedzenie „artysta głodny jest bardziej płodny”. Sytuacja związana z pandemią nie zmieniła mojego sposobu pracy, ale na pewno zmniejszy ilość komercyjnych zamówień, więc pewnie powstanie jeszcze więcej wybitnych dzieł własnych. (śmiech)
Norbert Sarnecki, fot. Paweł Matysiak
Artykuł został opublikowany w Gazecie Wrocławskiej 17.06.2020 r.