Przy obecnej ponurej aurze to chyba najbardziej pogodne miejsce w całej Legnicy. Oprócz prac na ścianach warto zajrzeć do gablot, bo „Rok w lesie”, koalę, tygrysa i wiele, wiele innych tylko tam można znaleźć. A wszystko to – jak zwykle za pośrednictwem LBP w Legnicy – dzięki pomocy wielu dolnośląskich bibliotek. A zatem dziękujemy i zapraszamy na wystawę i wernisaż, który odbędzie się już w ten piątek (13 stycznia, początek – godzina 18.00).
Choć znajdziemy tu ilustracje do bardzo różnych rzeczy – od esejów na temat słynnych obrazów o jedzeniu i kulinarnych recept Bogusława Deptuły po klasykę literatury dla dzieci i współczesne, nie całkiem typowe opowieści – razem tworzą niezwykle spójny świat. I nie jest to tylko kwestia wyboru dokonanego na potrzeby tej wystawy. Rozliczne wywiady, których artystka zdążyła już udzielić, wskazują dlaczego tak się dzieje. Choć przeciwna wykraczaniu poza tekst, każdy bardzo silnie przefiltrowuje przez własne doświadczenie. Czy dlatego np. ów blask wielkiego świata, który obserwują Pożyczalscy przez kratkę, tak bardzo przypomina platońską jaskinię? I czy dlatego dzięki niej z taką łatwością zaczynamy się identyfikować z jętką jednodniówką, muchą, molem i karaluchem? Oczywiście, patrząc uważnie od razu wychwycimy różnicę między komiksowym spłaszczeniem jednych obrazów i głębią innych.(…) Czytelnicy przyznają zgodnie – w oddawaniu niuansów, emocjonalnej temperatury, mniejszej lub większej ilości warstw tekstu Emila Dziubak jest niezrównana. Na równi lubiana przez tych, których po prostu rozbawia do rozpuku kolaborując z pewnym tygrysem czy koalą, jak i przez tych, których przyciąga czarnym humorem i niepokoi zdeklarowanym pesymizmem lub melancholią. Przyznajmy – jej bliskie zawodowe kontakty z reprezentantami romantycznej Północy – Skandynawami – w ogóle nie dziwią.
(…) Jeśli miarą dobrej ilustracji jest to, że również może zaistnieć samodzielnie, to trzeba przyznać, że wielu dziełom Emilii Dziubak sztuka ta udaje się w wyjątkowym stopniu. „Tajemnicą poliszynela” jest, że w dzieciństwie oglądała raczej – pilnie studiując technikę – albumy z malarstwem niż książki dla dzieci. Właśnie zresztą z tego recenzenci wywodzą wspaniałą grę światłem i cieniem, mistrzostwo kompozycji oraz większość widocznych w jej ilustracjach realnych i metaforycznych blasków. Trudne lata w pracowni grafiki też z pewnością nie poszły na marne. Nawet jeśli wybrała pozornie szybsze i łatwiejsze (?!) malowanie za pomocą komputera, widać je w upodobaniu do cyzelowania detali i namiętności do zabawy fakturą. I jeśli nawet niegdyś nie oglądała książek dla dzieci, to chyba nadrobiła to potem… Jej wzięte w jasyr przez dzielnych laskowych wojowników jabłko wykazuje tyleż żartobliwego pokrewieństwa z Adriaenem Coorte, co z malowidłami naskalnymi, karocą z dyni albo – przede wszystkim – obezwładnionym przez Liliputów Guliwerem. To zresztą chyba jej najważniejszy „własny” temat. Wielkość małych istot, przemożna rola, jaką odgrywają w świecie. Od kreta równie ważnego jak niedźwiedź i wszystkich innych bohaterów kultowego już „Roku w lesie” po spracowanego kosmicznym dziełem zapylania trzmiela, jako głównego bohatera pastiszu słynnej „martwej natury” Zurbarána. Od pestki dźwigającej na barkach arbuza po sprawiedliwie ukoronowane ziarnko ciecierzycy. To wszak podstawa Ciecioburgera podbijającego świat niczym Liczyrzepa czy inny Golem. Przeciwnicy wegetarianizmu pewnie chętniej przychylą się do drugiej opcji… Tak czy inaczej Ich Wysokości Maleństwa, ziarnka przypraw i inne robale, zawsze górą! Dwie dziedziny, w których Emilia Dziubak na razie porusza się chyba najchętniej – przyroda i kulinaria – idealnie nadają się do udowadniania tej tezy.
Ozjasz Beert, Zurbarán, a zwłaszcza pozornie niepozorny Adriaen Coorte? Bardziej niż bogaty Heem albo np. Snyders? Co do tego ostatniego można się spierać. Rzut oka na danie z koguta przypomina, że w tle zawsze są jakieś łowy… Aby zobaczyć w czym rzecz, najlepiej oczywiście porównać z pierwowzorem. Jak nisza Beerta przekształca się w jedną z ulubionych przez Emilię, biorących jedzenie w rodzaj „nawiasu”, ramek. A także we wnękę pieca, w którym w znanej już nam zrelaksowanej pozie pojedyncza, całkowicie zindywidualizowana ostryga wygrzewa się w promieniach cytrynowego słońca. Czy te luksusy śródziemnomorskiego życia osłodzą jej smutny koniec? Nie bardziej niż biednemu śledzikowi (anchois?) wyjdzie bokiem szampańskie życie. Ani mniej, ani więcej pewnie niż nam wszystkim… Rzecz charakterystyczna, jak bardzo martwe natury przetwarzane przez Emilię Dziubak okazują się „wciąż żywe”. „Bodegones à rebours” jak to już niegdyś trafnie o nich napisano. Orzechy wcale nie chcą spać pod parasolem liścia, a szparagi zasygnalizowany przez mistrza Coorte dramat indywidualizacji przeżywają tak intensywnie, że aż komicznie. Przełamywane humorem, przekorną infantylnością i wyzwalane z wanitatywnego patosu obrazy są miłe dla oka, wzruszające i w gruncie rzeczy równie symboliczne.
(fragment z folderu)