Ile razy powietrze kłuło w gardle, a niebo nad Legnicą było aż żółtawe. Czy myśleliśmy wówczas, że to się dobrze komponuje ze szlachetnie spłowiałą elewacją teatru i otoczenia, a całość przybiera piękny odcień sepii niczym na starych fotografiach? Oddech Huty był wyczuwalny wszędzie. Podobnie, nawiasem mówiąc, jak kilka niewątpliwych plusów jej istnienia.
Legnickie Zakłady Metalurgiczne im. Lenina, pierwszą stworzoną od podstaw hutę w Polsce po II wojnie, wybudowano w latach 1950-52. Pierwszy spust miedzi nastąpił w Wigilię Bożego Narodzenia 1953 roku. Dalsza modernizacja nastąpiła po odkryciu olbrzymich złóż miedzi pod Lubinem. Historyczne tradycje metalurgiczne regionu i związane z obróbką tego metalu dzieła sztuki zbiera specjalnie powołany do tego celu dział mieszczącego się nieopodal rynku naszego muzeum – Muzeum Miedzi.
Czy cokolwiek jednak mogło nas przygotować na tak bezkompromisowe spojrzenie w samo sedno problemu? Na śmiały paradoks „Miedzi na Rynku”? Chyba tylko inne dzieła Floriana Doru Crihany. Właściwie bryła miejskiego teatru zaprojektowana przez „tego Langhansa” (juniora) aż się prosi, aby ją dodatkowo wykorzystać w ten właśnie, praktyczny sposób. Jeśli zaś mielibyśmy niejakie obiekcje co do estetyki takiego rozwiązania, pamiętajmy, że to „burżuazyjny przeżytek”. W końcu swojego czasu wiele legnickich zabytków tak „racjonalizatorsko” eksploatowano. Można oczywiście dalej ironizować obciążając odpowiedzialnością czasy, ideologie lub nacje, ale problem i tak pozostaje. Czy zawsze – jakże potrzebny – techniczny postęp odczuwamy jako rodzaj dysonansu? Czy naprawdę łatwiej go znieść dopiero wówczas, gdy nadamy mu lekko zarchaizowane niczym z XIX wieku i w naszym mniemaniu nieco bardziej „ludzkie” oblicze?
Poza tym i tak mamy się czym pochwalić. Spójrzmy, ile powietrza i przestrzeni mieści w sobie to, co historycznie przywykliśmy nazywać Małym Rynkiem. Nawet jeśli weźmiemy poprawkę na perspektywę, którą znamy z wielu dawnych kartek i ilustracji. Nasz rynek jest dwa razy większy od Starówki warszawskiej. Konne wozy stoją dokładnie w tym miejscu, gdzie przez ostatnie dwieście lat zawsze stały, przystawały lub przejeżdżały jakieś środki transportu. Dorożki, taksówki, tramwaje… Jak by jeszcze były szyny linii tramwajowych, mielibyśmy prawdziwą wąskotorową „rosbankę” (kolejkę konną). Taką, jaka w XIX wieku towarzyszyła wielu hutom i kopalniom…
Dziś (30 marca) z Panoramą Legnicką!