Na tegorocznej wystawie pokonkursowej są cztery rysunki Witolda Mysyrowicza. Jak co roku, i jak niemal co roku zostały docenione nominacją. Odmalowanego we wściekłym różu Pałacu Kultury jako tyczki służącej pełnemu entuzjazmu skokowi ( w radosną przyszłość?) raczej nikt nie zapomni, nawet oglądając pozostałe 142 prace. Czy to wystarczający powód, aby biorący udział w Satyrykonie niemal od początku artysta, jeden z absolutnych rekordzistów jeśli chodzi o ilość zdobytych nagród (12, w tym dwie w jednym, 2006 roku), po kilkunastu latach zasłużył na kolejną na Satyrykonie indywidualną wystawę?
W tamtym roku hucznie obchodził czterdziestolecie pracy twórczej i zbliżanie się do tego jubileuszu sprzyjało rozmaitym podsumowaniom. Jednym z nich jest zdająca sprawę z różnorodności jego artystycznych zainteresowań wystawa „Po oczach” zbierająca liczne karykatury portretowe, rysunki satyryczne, zwłaszcza te prasowe, które przez szereg najlepszych lat tworzyły oblicze graficzne tygodnika NIE i, może najważniejsze, plakaty. Sam artysta, uczeń Henryka Tomaszewskiego, wielokrotnie podkreślał, że właśnie plakat stanowił pierwszy przedmiot jego zainteresowań, z niego cała jego późniejsza twórczość satyryczna się wywodzi, a można by też dodać, coś, co przetrwa wszelkie jubileusze. Myślowy skrót, mocne, czyste kolory, siła i dosadność środków, tak plastycznych jak i celnie użytego językowego sloganu. Zaskakująca, wyrazista i często jednoznaczna puenta to wyznaczniki stylu, do którego nas Mysyrowicz przyzwyczaił. A także aktualność, tyleż inteligentne co złośliwe przyglądanie się tak konkretnym politycznym wydarzeniom i ich bohaterom, jak i ogólnym mechanizmom polityki i władzy, traktowanym jako najważniejszy z tematów. Dzięki temu właśnie oglądanie wystawy Mysyrowicza dla niektórych może być niewygodnym przypomnieniem, a dla wielu jedną z najlepszych lekcji naszej najnowszej, polskiej historii.