Choć są właśnie tym, co w sposób najbardziej oczywisty kojarzy się z satyrą, nikt w historii Satyrykonu nie połączył ich w jeden, tak wyrazisty symbol! Banan w swej najbardziej pierwotnej slapstikowej, a zarazem jakże wspanialej graficznie wersji wkroczył na Satyrykon w 1981 wraz z Wojciechem Grzymałą. Błazeńską czapkę z podstawowym narzędziem pracy rysującego satyryka – ołówkiem, rozrastającym się niczym smok trójgłowy, skojarzył rok wcześniej Edward Lutczyn. Pędzel, choć efekty jego działania obserwowaliśmy wielokrotnie, np. w plakacie Waldemara Świerzego (2002), we własnej osobie na plakatach Satyrykononowych nie pojawił się nigdy. Nawet w rysowniczym instrumentarium (czytaj uzbrojeniu) Janusza Kapusty (2012). No, chyba że wziąć pod uwagę ogon pewnego kota.
Ale teraz, anno domini 2015, wszystko stało się jasne. Żart – choćby najbardziej niewysublimowany, rubaszny i pierwotny, jak owo ślizgające się bezradnie na skórce od banana, pozbawione równowagi ciało – to podstawa. Ale zarazem ten błazeński pozór to pierwsze, co niczym lądująca w koszu skórka, ulegnie zapomnieniu. To tylko osłona, z której wyłania się to, co naprawdę ważne – Pędzel. Naprawdę ważne dla samego autora plakatu – Ryszarda Kai, który wszak mimo sukcesów na wszelkich innych, licznych polach, mieni się przede wszystkim malarzem. Naprawdę ważne dla Satyrykonu, który nie deprecjonując znaczenia typowego prasowego rysunku konsekwentnie zmierza do nadania satyrze znaczenia sztuki wysokiej, i w którym właśnie dla malarzy znalazło się bardzo obszerne miejsce. Pędzel – dodajmy, dla wzmocnienia komplikacji, mocno paradoksalny, bo przecież misternie narysowany stalówką grafika.
A może to wszystko nieważne i dużo istotniejsze jest pierwsze wrażenie. Te pojawiające się niemal natychmiast silnie erotyczne skojarzenia? I przecież nie o to nawet chodzi, że seks i erotyzm to bodaj najważniejszy temat lepszych i gorszych satyrycznych żartów, ale o aż kipiącą z tego plakatu potężną, fundamentalną, pierwotną siłę, która jeszcze bardziej niż śmiech wydaje się podstawą wszelkiej twórczości. Również twórczości satyrycznej. To wrażenie było zresztą w pierwszej wersji plakatu tak silne, że artysta zdaje się nawet musiał je nieco ukryć i przytłumić.
A wszystko to jest przecież tylko niefrasobliwym szkicem. Namazanym na przypadkowej kartce lub bibule, noszącej ślady kleksów, rozlanej kawy i może pochlapanej wodą ze słoika, w którym się moczą pędzle. Może nabazgranym w czasie jakiejś nudnej lekcji sztubackim żartem. Coś w nim było (i może dlatego jednak postanowiono go zachować). Tkwił więc złożony w czworo na dnie jakiejś zapomnianej szuflady. Zdaje się (sądząc po stylu i rodzaju papieru i czcionki) gdzieś od lat czterdziestu.
Słowem nie tylko po prostu plakat jednej edycji konkursu, choć przyznajmy, że idealnie pasuje do wyznaczonego na ten rok tematu. Ale też, jakże osobista, historia Satyrykonu według Ryszarda Kai.