rozmawiamy z Anną Pałosz, laureatką nagrody za najlepszy debiut studencki Satyrykonu 2017
Satyrykon: Czy wybrałaś katowicką uczelnię ze względu na jej tradycje w dziedzinie plakatu, czy też właśnie na uczelni zainteresowałaś się plakatem?
Anna Pałosz: Plakat zawsze był mi bliski, a dokładniej środki, jakimi się posługuje (skrót myślowy, synteza). Pracownia projektowania plakatu była naturalnym wyborem. ASP w Katowicach poznałam bliżej dzięki dr Ewie-Stopie Pielesz. Prowadziła zajęcia z identyfikacji wizualnej w Liceum Plastycznym w Bielsku-Białej. Projektowanie znaków graficznych spodobało mi się na tyle, że w tamtym czasie postanowiłam zostać profesjonalnym designerem. Jednak z biegiem czasu zauważyłam, że mój umysł jest zbyt słaby, by na wysokim poziomie przetwarzać dane, badać i analizować problemy projektowe. Brakowało mi także pewnej swobody. Plakat daje mi możliwość połączenia także własnych idei za pomocą syntetycznego znaku, co jest dla mnie połączeniem idealnym. Nie potrafię także precyzyjnie wyrażać myśli, mój głos nie ma siły przebicia, dlatego lepiej czuję się, gdy plakat mówi za mnie.
Czy właśnie z tym środkiem wyrazu chciałabyś związać swoją przyszłość?
Będę robiła wszystko, aby tak właśnie było. Oczywiście, nie samym plakatem człowiek żyje. Na szczęście istnieje wiele możliwości wykorzystania myślenia plakatowego, prosty znak, którym posługuję się w plakacie jest uniwersalny, można go użyć w wielu dziedzinach projektowania.
Np. bardzo pomaga potem zdobywać nagrody w konkursach satyrycznych… Ale wracając do tematu, wiele osób w Katowicach deklaruje, że kocha plakat i wierzy, że dzięki nim plakat przetrwa. (Wbrew tym, którzy wieszczą jego rychły koniec.) Jak widzisz miejsce swoich prac np. w galeriach sztuki, na biennale i w Internecie? A może w gablotach jako wyraz wysmakowanej zachęty na niszowe imprezy?
Nawet przepowiednie Nostradamusa – oprócz chwilowego lęku przed wybiciem godziny 12.00 w 1999 roku – nie przyniosły większych zmian. Myślę, że plakat żyje i ma się dobrze. Trudno zaprzeczyć, że w dużej mierze funkcjonuje w przestrzeniach galerii. Jednak zainteresowanie, jakim cieszą się biennale, konkursy świadczą o potrzebie jego obecności w naszym życiu. Czasami zdarza się, że idąc ulicą, widzę z dala wyróżniający się arkusz. Zaciekawia mnie na tyle, że zmieniam planowaną trasę, żeby dowiedzieć się, o czym mówi. Dostrzegam go, pomimo zaśmieconej przestrzeni miejskiej, mimo masy ulotek, bannerów, „promocji niskich cen” (!) Dla mnie jest to dowód na skuteczność tego środka przekazu.
A jak robisz swoje plakaty? Czujesz się zwolennikiem pracy „analogowej”: szkicu, malarstwa, może serigrafii? Czy jednak praca na komputerze? Zwolennicy tego pierwszego twierdzą, że mimo ogromnych możliwości, jakie dają programy graficzne, efekt nigdy nie jest tak dobry, jak w przypadku pracy ręcznej. (Jako powody podają np. element nieprzewidywalności i przyjemność kontaktu z materią…)
Wszystko zaczyna się od kartki i ołówka, później tematyka sugeruje styl wykonania. Przyznam, że najchętniej używam technik, które mogę wykorzystać w zaciszu mojego pokoju. Programów graficznych używam jedynie do wyczyszczenia niepożądanych brudów. Może nie widać tego w końcowym efekcie, jednak znaczną część projektów starannie szkicuję na kartce. Na szkicu pojawiają się siatki, rozrysowane zgodnie ze znaną tylko mi zasadą.
Szczególną uwagę zwraca cykl poświęcony kinu islandzkiemu. Czy to może temat licencjatu i skąd taki pomysł? Czy po prostu lubisz kino islandzkie? Czy też – jak przyszło mi na myśl – to taka laboratoryjna konstrukcja sytuacji, w jakiej znajdowała się większość znanych polskich twórców plakatu w przeszłości – robienie plakatów będących manifestem osobowości i autorskim przekazem, dla których filmy (o dowolnej wartości i dziś zupełnie zapomniane, a ciągle pamiętamy przecież plakaty) były jedynie dogodnym pretekstem.
Tak, to seria będąca dyplomem licencjackim. W momencie jej powstawania moja fascynacja Islandią osiągnęła apogeum, a plakat wydawał mi się najodpowiedniejszym środkiem, aby przekazać swoje odczucia. Na pierwszym miejscu stawiam zawsze przekaz. W pracy staram się posługiwać symbolami, znakami czytelnymi dla wszystkich. Technika wykonania miała oddać jedynie aurę opisywanej wyspy.
Ani dnia be z kreski – co to oznacza? Usilne wypróbowywanie wszelkich technik, nawet jeśli nie ma się do nich szczególnego sentymentu?
Wiele pomysłów przychodzi znienacka, podobnie było z „Nulla dies sine linea”. Nie czuję się pewnie w fotografii (co zapewne da się odczuć, patrząc na plakat). Jednak w tym przypadku ta technika sprawdzała się najlepiej, oddawała dobitnie przekaz. Bardzo często stosuję różne metody. Zwykle pozostaję przy tych najlepiej sprawdzonych, przy używaniu których czuję się swobodnie – jest to ważne, ponieważ nie czuć wymęczenia w finalnym efekcie.
To bardzo spójna wystawa. (Nawet przybyła do nas w pięknej, specjalnie zrobionej i stylistycznie spójnej z resztą kopertce, co z kolei sugeruje perfekcjonizm). Czy to, co na niej widzimy – ograniczenie do niewielkiej ilości podstawowych kolorów, prostych, nieco „naiwnych”, wręcz „prymitywistycznych” środków wyrazu to kwestia wyboru na rzecz spójności wystawy, czy wyraz głębszych upodobań do tych właśnie środków wyrazu?
Spójność jest dla mnie bardzo istotna. Jeśli tworzę serie ilustracji/plakatów/prezentów dla znajomych, wszystko musi się zgadzać w najdrobniejszych szczegółach. Mogłabym to nazwać manią. Czasem przybiera ona zbyt duże rozmiary, problem w mojej głowie rozbija się o niezauważalne detale. Mam kłopot z utrzymaniem koncentracji, a ograniczenie do podstawowych kolorów pomaga mi w opanowaniu kompozycji. Być może zamiłowanie do ograniczonej palety barw i prostoty pochodzi w prostej linii z zasad projektowania graficznego, a być może od taty, który jest konstruktorem maszyn wszelakich, które później maluje zawsze w te same kolory. Może to wyraz tęsknoty za dzieciństwem, przedszkolem i kolorowym płotem. Nie mam pewności. To tylko taka pospieszna autopsychoanaliza.
Czy spośród tych wszystkich znanych artystów pracujących na katowickiej uczelni (albo innych z przeszłości) kogoś w szczególny sposób uznajesz za swojego mistrza?
Ciężko przechodzi mi przez usta (i palce) określenie mistrz. Szczególnym uczuciem darzę pracownie plakatu, którą prowadzi profesor Roman Kalarus wspólnie z dr Moniką Starowicz i Filipem Ciślakiem. To wspaniałe trio tworzy ciepłą, swobodną atmosferę, co dla mnie jest bardzo ważne. Każdy, kto przekroczy próg pracowni, może liczyć na kawę i ciastko. Oprócz rozmowy o samym plakacie, zawsze mogę powiedzieć, co leży mi na duszy i zawsze znajdę zrozumienie. Wspominam głównie o podejściu do studentów. Ulubionych twórców cenię nie tylko za styl, warsztat, ale także za osobowość i ich podejście do życia i ludzi. Chciałabym też wspomnieć o prof. Tomaszu Jurze. Cenię sobie specyficzny dowcip i formę jego prac.
Wielu z twórców plakatu przyznaje, że po prostu „kocha literę”. Sama tworzysz czcionki, czy może np. z upodobaniem kolekcjonujesz je z Internetu?
Litera jest dla mnie bardzo ważna, jej charakter. Gdy projektuję np. plakat, typografia musi pasować do znaku. Unikam, jak tylko mogę wyszukiwania w Internecie fontów. Wielką przyjemność sprawia mi projektowanie znaków graficznych, jednak kiedy przychodzi do typografii – zielenieję z przerażenia (wstyd się przyznać, będąc studentem projektowania graficznego). Znacznie pewniej czuję się tworząc własne litery. Oczywiście w piśmie staram się zachować spójność form, zależności między znakami.
Czy plakat może istnieć bez odrobiny poczucia humoru?
Oczywiście, ale ja od takich stronię. Nie lubię patosu, nie czuję się poważnie, mówiąc o rzeczach poważnych, staram się więc to robić z przymrużeniem oka.
A czujesz się patriotką?
Na pewno mogę się ogłosić patriotką lokalną. Do dzisiaj przeżywam zakup pobliskiego dworku przez prywatnego inwestora, a było to już prawie 20 lat temu. Dworek stał w środku parku, który w dzieciństwie był moim placem zabaw. Są różne formy okazywania troski o kraj, o wspólnotę. Ujęcie satyryczne dowodzi, że nie są nam obojętne, badamy temat, odnosimy się do niego.
I kłódka Ci po prostu przyszła do głowy, czy to cytat?
Mam wrażenie, że często dobre pomysły przychodzą znikąd. Podobnie było z kłódką. To był bardzo mroźny wieczór, czekałam na spóźniający się autobus… W ramach rozgrzania organizmu, zaczęłam rzeźbić w śniegu mapę Polski. To był moment narodzin. Pojawiło się skojarzenie z kłódką, zrobiłam zdjęcie, a po powrocie do domu przeniosłam pomysł na papier.
pytała Beata Zborucka
Laureaci – pokaz prac najlepszego debiutu Satyrykonu 2017.
Anna Pałosz (Polska) i Reinaldo Pagán Ávila (Hiszpania)
Galeria Satyrykon w Legnicy, 13.06-29.07.2017
uroczyste otwarcie wystawy 17 czerwca , godz.17.00
A jeśli ktoś jeszcze tego nie widział:
„Śląska szkoła plakatu w trzech odsłonach”
Przez najbliższe tygodnie – w każdy piątek Satyrykon 2017 w Magazynie Gazety Wrocławskiej