Najlepsze debiuty Satyrykonu 2017 (2)

Najlepsze debiuty Satyrykonu 2017. Reinaldo Pagan Avila

W nagrodzonej na tegorocznym Satyrykonie pracy spotkały się dziób w dziób kruk i tukan. Motyw odbicia kreującego lub demistyfikującego złudzenia na własny temat – jak dobrze to znamy. Jednak w tej selfie, skrajnie ułatwionym akcie autokreacji, który stał się symbolem naszych czasów, przegląda się coś znacznie więcej niż jednostka. Kontynenty, strony świata, kultury, może też nacechowane społecznie klasy. Wizualnie niepozorny, ale też jakże dwuznaczny, w tym demoniczny symbol i dorównujący mu inteligencją, ale piękniejszy i milszy(?) egzotyczny odpowiednik. Konfrontacja ma w sobie coś niezaprzeczalnie komicznego, ale to tylko jeden z aspektów. Wieloznaczną trafność zestawienia, którego jednym biegunem jest autentyczna i uzasadniona duma z własnej tradycji, a drugim kpina z powierzchownych zachwytów nad „egzotyką” lepiej pozostawić do indywidualnych rozmyślań. Jednak nie sposób nie pomyśleć tu również o zjadliwej autoironii artysty. W tym o będącej ukrytym elementem wielu jego dzieł autotematycznej refleksji nad własną twórczością.

Reinaldo Pagán Ávila jest na świecie dobrze znany. W świat europejskich twórców satyrycznych też wszedł szturmem. Choć przebywa w Hiszpanii zaledwie od kilku lat, trudno go nazwać „nową twarzą”. Podobną nazwę (Cara-Jo [venes]) nosiła artystyczna grupa, jaką niegdyś na Kubie założył wraz z kolegami ze studiów. W określającym jej tożsamość manifeście deklarowali, że choć najważniejsze są dla nich wyrażane przez ich malarstwo idee, nie bez znaczenia jest też komercyjny wymiar twórczości. I wydaje się, że artysta potrafi skutecznie oba te aspekty łączyć.

Nazywany czasem w tekstach promujących wystawy „jednym z najwybitniejszych dziś malarzy kubańskich”, nie należy już do tego pokolenia, które w nieposkromionym głodzie tworzenia musiało malować po ścianach lub na torebkach po cukrze i mące. Studiował, a potem pracował w Akademii Rafaela Tejady, ale studia go niejednokrotnie rozczarowywały. Najwięcej nauczył się samodzielnie. Rysował i malował od wczesnego dzieciństwa, oglądał książki i kopiował, wierząc, że właśnie w ten sposób najlepiej jest zgłębiać tajniki rozmaitych technik. I to po prostu widać.

Zapuszczający się na Kubę, wbrew trudnościom, amerykańscy mecenasi i kolekcjonerzy sztuki, choć utyskiwali, że na skutek zamknięcia Reinaldo i jego koledzy, zapatrzeni w surrealizm, kubizm, ekspresjonizm itd., malują trochę tak, jakby ostatnie kilkadziesiąt lat w sztuce w ogóle się nie wydarzyło, dostrzegali jednak nieprzebrane bogactwo talentów. Tu zaś specjalnie wyróżniali m.in. Reynalda Pagána Ávilę.

Bez wątpienia jest artystą niezwykle pracowitym. W Internecie, obok pokaźnego i bardzo różnorodnego dorobku oraz recenzji, znajdziemy filmy z kubańskich czasów. Przedstawiają Reynalda we własnym otoczeniu, przy pracy, a także zawierają wiele jego wypowiedzi. Niektóre potwierdzają stereotyp. O muzyce jako jednym z najważniejszych źródeł inspiracji, o znaczeniu rodzimej tradycji, o poczuciu humoru i skłonności do żartów jako najważniejszym fundamencie charakteru narodowego Kubańczyków, będącym ich obroną przed trudami codzienności…

Zależy mu na tym, aby każda jego wystawa była zupełnie inna. Eksperymentuje i dość szybko się nudzi. „Tematy są jak życie – rodzą się i umierają.” Ale też jak miłość. Gdy przystępuje do kolejnej realizacji, dokumentuje, czyta, szuka inspiracji w obrazach, słowach, dźwiękach, smakach i zapachach, aż do poczucia zupełnej identyfikacji. Efekty trudno zawrzeć w pojedynczym obrazie, cykl staje się formą naturalną. Choć z drugiej strony nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wiele z nich to jednak szkice zmierzające ku jednemu czy dwóm najważniejszym obrazom. Tytuły są ważne. Na ogół to one właśnie – jako eksplikacja idei – są podstawą, a znalezienie dla nich obrazowego odpowiednika jest największa trudnością. W tego rodzaju „przekładach” artysta ma jednak sporą wprawę. Np. divertimenta. To eksperyment, w którym Reynaldo wraz z kolegą podjęli się ilustracji myśli przedstawionych im przez kubańskiego poetę. Nad rozszyfrowywaniem niuansów tych pełnych humoru obrazów, stawiających pytanie o zależności między osobowością, epoką i środowiskiem, można spędzić naprawdę miłe chwile.

Jeśli się zatrzymamy przy miłosnej metaforze, Reinaldo Pagán Ávila to ktoś między Casanovą i Don Juanem. Romansów z tematami i technikami miał wiele. Właściwie ze specyficznej, kubańskiej perspektywy przerobił już większą część historii malarstwa i świata. Poboczne flirty ze sztuką Wschodu czy „skolonizowane profile” malowane kawą to tylko niektóre z jego wynalazków. Największą wartością obrazów jest może to, że daleko i wieloznacznie wykraczają poza tę chętnie przez artystę zresztą tłumaczoną, „ideową”, publicystyczną zawartość.

Na zamieszczonym niedawno na YouTube filmie wiele z pokazanych na tej wystawie dzieł przesuwa się nam przed oczami w formie niby to zapisanych na taśmie filmowej pojedynczych kadrów. To „dokument” z tego, co się ostatnio zdarzyło. Z udanych udziałów w konkursach – od razu rozpoznajemy te oliwki…, tworzonych ostatnio cykli Black and white i Tauromachia. Można się zastanawiać, czy Picasso w bretońskiej tielniaszce to humorystyczny łącznik, część wspólna zbiorów czy kolejny temat. Świadectwa nieustannych poszukiwań, które chyba zbyt prosto byłoby postrzegać na kształt ewolucji. Bo może ostatnio nieco mniej „pstrokata” paleta to kwestia poruszanych tematów… Fakt, od czasu przeprowadzki artystyczny język Pagána stał się jakby bardziej lapidarny i precyzyjny, ale może to po prostu wynik skupienia się na polu satyry? Tak czy inaczej, po tysiącu zestawień gołąbka z granatem trudno nie zachwycić się złowrogo-figlarnym pancerzem z oliwki, pytaniem o naturę głodu dręczącego saksofonistę i wyrazem oczu Picassa w jednej z karykatur. I warto znieść wszystkie te rozważania o samochodach, paskach i więziennych wybiegach, skoro prowadzą do takiego rozbłysku wyobraźni, jak zebra wpatrzona w hipnotyczne kręgi. W głębi duszy Pagán pozostaje chyba podobny do artystów z dalekiej przeszłości. Z tą formalną maestrią, pokorą i głodem „studiowania” oraz obojętnością wobec kwestii oryginalności. Umiejętnością gry na każdym polu, upodobaniem do iluzji, organiczno-mechanicznych form, paradoksów, stylistycznej żonglerki,  wytrącania osób, przedmiotów, cytatów z naturalnych kontekstów, by zestawiać je dziób w dziób w ramach nieoczekiwanych konceptów. Często, by z pierwotnym żarem przywracać nam stępiałą społeczną wrażliwość. Lecz przede wszystkim, by z uporem dążyć do sedna i pytać o zmienną i niezmienną naturę człowieka i rzeczy. La mona aunque se vista de seda?

bz

Skip to content