Od spotkań i wernisażu wystawy Marianny Oklejak minęło już kilka dni, ale w Legnicy wspomnienia są ciągle świeże.
Dla najmłodszych ilustratorka rysowała na żywo opowieść o tym, jak powstaje książka. Wiedzą teraz więcej niż niejeden dorosły i pewnie zostanie im na zawsze. Do rysunkowych ćwiczeń wyobraźni też nie trzeba było szukać chętnych.
Licealiści przenieśli się we wspaniałą przeszłość. Z wielką trójcą (Gapiszon, Miś Uszatek i krasnal Hałabała) a właściwie wielką szóstką (Butenko, Rychlicki, Witwicki) w tle dowiedzieli się ponad wszelką wątpliwość, skąd ta „naiwna” kreska, upodobanie do eksperymentów typograficznych, myślenie nie tyle samą „ilustracją” co „architekturą książki”, wycinanie i różnego rodzaju kolaże. Chowanej w chudych latach 80. Mariannie rodzice kupowali książki w antykwariatach, a czym skorupka za młodu nasiąknie… No i czy znali Państwo np. ilustracje Rychlickiego do przyśpiewek łowickich (można zobaczyć tutaj). To, jak mówi Marianna, po prostu polska żółta łódź podwodna. W folklorze ilustratorkę pociąga przede wszystkim nowoczesność. Zestawień kolorystycznych, rozwiązań formalnych… Widać też, że bardzo dobrze wie, które struny poruszyć, aby zainteresować różne grupy odbiorców ważnym dla niej tematem. Kolejne tego dowody dała podczas wernisażu. Na dodatek nie szczędziła wysiłku i talentu podczas rysowania dedykacji. Bo przecież nie wszystko musi mieć komercyjny efekt. Miło jest robić rzeczy pozornie po nic.