Jutro z Panoramą Legnicką –
Florian Doru Crihana „Budynki w polu”
Choć wszystkie 40 obrazów jest dla nas równie ważne, ten chyba zapada w pamięć najbardziej. Cóż tak nas w nim pociąga oprócz niezwykłej, surrealnej urody? Moc symbolu? Zawarty pośród wielu innych znaczeń „mit założycielski”? To kolejna obok „Pociągu zwanego Legnicą” fantastyczna opowieść o Powstaniu Miasta. O samym jego sercu – Rynku. Miejscu wydartym przez człowieka naturze, ale również – zgodnie ze swym pierwotnym targowym przeznaczeniem – pozostającym z nią w symbiozie. Zasilanym przez płody okolicznych pól, no i inne budzące nieco mniej wzniosłe skojarzenia towary… Choć tym dosłownym tropem akurat artysta nie poszedł.
Nasze Śledziówki to w pewnym sensie opoka. Kilka starych kamieniczek, których historia sięga XVI wieku i które nienaruszone nawet w czasie II wojny dotrwały do naszych czasów w niemal niezmienionej formie. Czemuż więc tutaj sprawiają wrażenie groteskowej teatralnej atrapy, a ich triumfalny wjazd na łopacie przypomina budowę wsi potiomkinowskiej? Bo za fasadą kryje się pustka po tym wszystkim, co nie przetrwało?
Rzecz charakterystyczna, powojenna renowacja Śledziówek (1961–2) niemal zbiegła się w czasie z tym, co często nazywa się „aktem barbarzyństwa na legnickim historycznym śródmieściu” (por. np. wątek na portalu liegnitz.pl). Decyzjami i działaniami, które budziły i do dziś budzą w kolejnych pokoleniach legniczan bardzo silne emocje. Materiały z rozbiórki nie mogły już wprawdzie pójść na rekonstrukcję atrapy innej starówki, ale i tak wieść gminna niosła, że były daniną włożoną w odbudowę stolicy. W tym kontekście „prace restauratorskie, które pozwoliły na odsłonięcie zabudowanych w wieku XIX podcieni i adaptację wnętrz” tych kilku domków, to coś na kształt figowego listka… A socrealistyczne skojarzenia, jakie budzi obraz, przestają dziwić.
I jeszcze jedno. To ile właściwie ich jest? Osiem? Może jednak siedem? No i na których, tych z renesansowymi czy późniejszymi szczytami w czasie remontu w 1934 roku odsłonięto sgraffiti? Podobno malując Warszawę mylił się w drobiazgach nawet mistrz Canaletto, a może tylko porozumiewawczo mrugał okiem. Może po prostu dekoracyjne, roślinne pnącza przeniosły się z kamieniczki na kamieniczkę łagodząc przesadną sztywność architektonicznych podziałów? Albo w trakcie tego ostatniego remontu, „jak to za komuny”, coś tam pokręcono.