W jego obrazach nasze codzienne, małe chwile nabierają wielkiego znaczenia. Człowiek ukazywany jest w najbardziej podstawowym rytmie – dnia i nocy, zjawisk atmosferycznych, pór roku. Wobec tego, co najważniejsze. Między duchem i ciałem, zmysłami i refleksją, życiem i sztuką, mikrokosmosem swego mieszkania, łóżka, krzesła i makrokosmosem. Można by patetycznie powiedzieć – w końcu u Popova też sporo żartobliwego patosu – między swoją małością i wielkością. Ale co najważniejsze, te różne bieguny naszego istnienia jakoś tak naturalnie, sympatycznie się łączą. Oczywiście, dzięki wszechobecnej metaforze.
Bohaterowie opowieści, najczęściej kobieta i mężczyzna, do każdej anegdoty specjalnie, precyzyjnie dobrani, różnego wieku, charakteru, może i pochodzenia, są zarazem uniwersalni . To już bardzo bogata galeria rozmaitych ludzkich typów. Obfite, mocne, jeśli temat tego wymaga, pięknie zmysłowe ciała herosów – ciągną ich ku ziemi. A twarze? Niekiedy charakterystyczne, wydłużone oblicza z wąskimi długimi nosami, ustami i przymkniętymi oczami przypominają nieco ikony. Choć z drugiej strony wyobraźnia artysty i samo życie stawiają bohaterów w takich sytuacjach, że często mają miny daleko wykraczające poza filozoficzną zadumę.
To świat prosty i skromny, ale zarazem niezwykle „bogaty”. Obfity w pomysły, pełen po mistrzowsku budujących nastrój barw i blasku. Światło odgrywa w nim istotną rolę. Tu nawet papieros prowadzi do metafizyki. Lep na muchy, kosz na śmieci czy wiadro są piękne i wykraczają poza prozę życia. Otaczająca je poświata znów budzi wiadome skojarzenia, ale może po prostu chodzi o to, że Andrei lubi włóczyć się po nocy.
Jak to często bywa, gdy się porusza tematy podstawowe – wiele pomysłów wręcz prowokacyjnie balansuje na granicy banału. Wydaje się też, że Popov po prostu lubi prowadzić artystyczne pogawędki. Chętnie sięga po obrazy już istniejące, aby opowiedzieć ich własną, absolutnie odmienną od innych wersję. Stałych satyrycznych motywów używa jak alfabetu. Jednak opowieść, którą w ten sposób tworzy, dzięki jego niezwykłej wyobraźni, poczuciu humoru i pięknej formie nie jest już ani odrobinę banalna. Ileż razy już satyrycy zaglądali, co dzieje się pod stołem? Ale kto wpadł na to, by takiej dostojnej, a przy okazji jakże „rosyjskiej” parze dodać tłum karnawałowych, roztańczonych, wprost jak z rysunków Sempego, „lekkich” nóżek?
Być może zresztą na tym właśnie polega największa tajemnica tych obrazów. Ich bezpretensjonalność. Pozornie tak znajome, że wiele może ujść naszej uwadze, wciągają w skomplikowany świat, o którym powiedzieć, że ma „drugie dno” to mało. Tysiąc razy widzieliśmy, jak pięknie pan i pies się upodabniają. Ale dopiero analogiczna do psiej zachwycona mina patrzącego na śnieg i kierującego wzrok wysoko ku górze człowieka, każe zapytać: Czy przypadkiem i nam Najwyższy nie wciska jakiejś gotowej karmy? Czy zajęty swoimi boskimi sprawami, nie czyni aby tego równie nieuważnie? Wielka siła pomysłów Popova tkwi w perfekcyjnym dopracowaniu najdrobniejszych detali. Dyskretnie przysłonięta dłonią znacząca nazwa psiej strawy to przecież kolejny problem do rozważań…
Mit, przypowieść, bajka, esej o naturze ludzkiej – tych porównań chętnie używają krytycy. I sami przy okazji wystaw takie właśnie eseje piszą. Daleko im jednak do optymistycznej lekkości oryginału.
Tu nawet patelnia z poranną jajecznicą przekształca się w unoszący dwie bezludne wyspy bezkres oceanu, by zarazem tym precyzyjnie odkrojonym kęsem kojarzyć się z napoczętym już, skosztowanym tortem lub pizzą. W najbardziej pozostających w pamięci obrazach metafory przechodzą jedna w drugą, ukazując wydawałoby się niewyrażalną gamę rozmaitych emocji. Bo czy ów rozpadający się na szereg mikroświatów talerz to opowieść o rozprzestrzenianiu się czy może raczej o wygasaniu kobiecej furii? Albo o rozmienianiu siebie i swoich uczuć na drobne?
Sekwencje powtarzalnych elementów to bardzo częsty w jego obrazach zabieg kompozycyjny. Może to po prostu pod wpływem rytmu muzyki. Sam Popov wspomina, że rysując słucha. Żart przekładający ciąg podobnych do siebie postaci na skojarzenie muzyczne łatwo znajdziemy również na tej wystawie. Ale może to również kolejny przejaw pojawiającej się u Popova na marginesie innych spraw autorefleksji. Bo obrazy Andreia to opowieść o życiu, ale również, a może przede wszystkim, o tworzeniu. Marynarz rozpadający się na paski tielniaszki, „oddarty” lub odchylony róg kartki, wszelkie cytaty, no i wreszcie ten wspaniały „klaun z misiem”. Wszystko w tym świecie podkreśla swą kreacyjność i umowność. Swoje istnienie na pograniczu sztuki i życia. Popov zmierza w kierunku malarstwa, ale realizuje swoje wizje za pomocą tabletu. I chyba właśnie również o specyfice tego narzędzia na różne sposoby w swoich obrazach opowiada.
Wkradający się w tak uporządkowany świat dysonans, z pozoru niewielka, a przecież wywracająca wszystko „do góry nogami” zmiana to jeden z najważniejszych tematów. I często najbardziej gwałtowny w tych spokojnych, eleganckich, pozornie statycznych obrazach przejaw „akcji”. Bardziej niż same zdarzenia interesują artystę momenty „przed”, a zwłaszcza „po”. Choć z drugiej strony lubi też paradoksy. Spójrzmy, jakiej gwałtowności potrafią u niego nabrać pozornie spokojne chwile przed zaśnięciem…
W swym poetyckim, satyrycznym malarstwie Popov ma wielu sojuszników. Całkiem od niego różnych, ale przychodzących tu na myśl: Michaela Sowę, Floriana Doru Crihanę Zakochanemu w kulturze rosyjskiej Polakowi chodzą też po głowie pewne stereotypy. Niektóre stare filmy, stara szkoła ilustracji baśni, może ikony, no i może, bo przecież z poetą mamy tu do czynienia, poezja. Taką właśnie poezję codzienności ćwiczą Rosjanie już przeszło sto lat, gdzieś od Mandelsztama i Achmatowej. Niech więc każdy lub każde pokolenie wpisze tu sobie ulubione nazwiska. Jednak patrząc z sąsiedzkiego dystansu, nie sposób tego nie dostrzec! Wszędzie na świecie rozumiany i doceniany Popov, jest też chyba bardzo, w najlepszym tego słowa znaczeniu, rosyjski.
I jeszcze na koniec. Jedna z wystaw Popova nosiła tytuł „Ani słowa”. Ale spójrzmy na ten wieczorny dramat ewolucji à rebours: bardzo dobrze wiemy, nie tylko ILE, ale i dokładnie CO ona tam mówi!
Beata Adamek