"Bajki zwierzęce" Marty Marszałek cd. (2)

„Bajki zwierzęce” Marty Marszałek cd.

Świat zwierząt jest dla niej tak bliski, pociągający, a zarazem tak tajemniczy, jak zapewne wciąż jeszcze pozostaje dla dzieci. Jak z pewnością był gdzieś na początku świata dla naszych przodków. To obszar szczególnej baśni. Próżno szukać Roszpunki – prawdziwymi królewnami okażą się raczej kozy. Przyjrzyjmy się głównym bohaterom. Nieprzenikniony kot –filozof lub święty, z prawdziwie symbolicznym kłębkiem. Pełen godności, a może pychy niczym kresowy magnat. I czyż nie przypomina trochę króla Batorego? Lisek – barwny, wytworny, ale może i niebezpieczny niczym renesansowy dworzanin-kondotier. Bogactwem kolorów, detali, faktur i niespodzianką zestawień przywodzą na myśl szalone, manierystyczne portrety Archimbolda. Mówią o bujnym pięknie świata, ale i o wszechobecnej iluzji. Przy wszelkich różnicach wspólny też wydaje się zamysł nieco satyryczny, a w ostatecznym rachunku mocno podnoszący na duchu. Spójrzmy na niedźwiedzia. Dumny władca kniei, w znaczącym towarzystwie łasiczki, czyż w swym robociarskim bereciku nie przypomina jednak nieco wątpliwej elegantki lub eleganta z nie tak odległej jak renesans epoki…

Lisek trafił na okładkę jednej z płyt „Enchanted hunters”, kojarzącej się niektórym ze ścieżką dźwiękową i atmosferą lasu Sherwood z kultowego niegdyś serialu „Robin Hood”. Po raz kolejny po pewnym studenckim zadaniu sprzed lat dowodzi, że artystce bliskie jest nie tylko wszystko to, „co w trawie piszczy i buszuje w leśnych gąszczach”, ale i z wielką łatwością przychodzi przekładanie dźwięków na obrazy. Na przykład za pomocą sugestywnie wiotkiego, roślinnego rzuciku w tle…

Te wspaniałe, przypominające nieco dawne arrasy portrety to może kolejne oblicza niezgłębionej natury bohaterów nieco wcześniejszej, zdaje się, w artystycznym życiu Marty Marszałek historii. Ilustracji do „Opowiedział dzięcioł sowie” Brzechwy. Nieśmiertelną, bo dużo strawniejszą niż większość produkcyjniaków z tamtych lat pochwałę spółdzielczości pierwszy narysował oczywiście Marcin Szancer, potem Ha-Ga – wraz z Erykiem Lipińskim i kolejny raz sama. Może właśnie Szancera – z jego tajemniczością bajkowego lasu i ilością tworzących równoległą do słów narrację ilustracji ktoś sobie tutaj przypomni. Po za tym jednak, ponieważ kontekst tzw. polskiej szkoły jako stały punkt odniesienia jakoś się narzuca, pewne analogie można zauważyć gdzie indziej. Może „malarze ilustracji” – jak Stanny, a zwłaszcza Wilkoń. A może, by sięgnąć do innej jeszcze beczki i niech bohaterka wystawy to skojarzenie wybaczy – przy całej odmienności tematyki, jednak rodzinna malarska tradycja?

W obrazach Marty Marszałek pełen kolorów, ale i mroczny las nie jest po prostu światem poprzebieranych za zwierzęta ludzi (albo na odwrót). Nawet w przypadku ilustrowania tak dydaktycznej akcji pozostaje nieoczywisty, jak to się niegdyś mówiło „amoralny” i żyje własnym życiem. Choć dotarły do niego niektóre wynalazki, próżno szukać np. będących elementem społecznej charakterystyki „realistycznych” strojów lub szczegółów najnowszej mody. Owszem, mamy z naturą, i pewnie zawsze mieć będziemy, jakąś część wspólną. Może znacznie większą, ważniejszą i nieco inną, niż nam się na ogół dziś wydaje. Czy o tym właśnie mówią np. dodawane tu bardzo oszczędnie i dowcipnie ludzkie „odzieżowe” dodatki? Czasem nie tyle nałożone, ile wyrastające wprost z ciała baśniowych zwierząt. Jak choćby te „naturalne” buciki.

Przy całej swej – sławiącej naturalne piękno świata urodzie – ilustracja nie ukrywa czających się pod powierzchnią dramatów, dyskretnie sugeruje rozmaitość wrażeń i uczuć – samotności, zagrożenia, głodu czy gniewu, zachęca do własnych, niekoniecznie zgodnych z duchem tekstu wniosków. Zwraca uwagę na wiele umykających przy nieuważnej lekturze, bardziej smakowitych niż dydaktyczny smrodek niuansów. Jakże soczysty jest mech na dachu sklepu wilka i jakże namacalna faktura splecionej z gałęzi ściany… Jak absurdalne są wyznaczone potokiem rymowanki surrealne zadania, które przy budowie sklepu przypadły w udziale jeleniom… Kompozycja, perspektywa i kolory niektórych obrazów przywodzą na myśl dawne malarstwo rodzajowe (wiadomo jakie). Zdaje się też – spójrzmy na ilustracje do „Dymu” – artystka chętnie sięga do klasycznej dziecięcej literatury, by opowiedzieć nieco inną, skupioną przede wszystkim na emocjach i wyobraźni historię.

Co jednak najbardziej niezwykłe, praca Marty Marszałek jako ilustratora trwa w najlepsze tam, gdzie praca innych ilustratorów się na ogół kończy. To, co uderza, gdy się ogląda te wydrukowane w oddzielnych segmentach obrazy, to fakt, że razem tworzą rodzaj panoramy. Tak też „samowystarczalnie” po nitce do kłębka, albo raczej po kłębku do nitki rozwija się ta opowieść, z każdym przesunięciem korby wyjaśniając kolejne szczegóły – jak choćby szykowny lisi kołnierz leżący w kramiku rysia na taborecie. Bo nie o ilustracyjny ornament, ale o stworzenie całego świata tu chodzi.

Jak wspominała w udzielonym przed laty (przy okazji nominowania jej przez jej profesora do „Wykrywacza talentów”) wywiadzie, Marta lubi roboty ręczne. Robi biżuterię, szyje, haftuje. Jak udowodniła na Satyrykonie 2012 zabawnym Czerwonym Kapturkiem, tworzy niezwykłe, przypominające sztukę ludową lub dawne czasy cacka. Nie gry komputerowe czy animacje, ale właśnie wytwarzane ręcznie, unikalne mechaniczne dowcipne zabawki. Tak jest i tutaj. Obrazki do wiersza Brzechwy składają się w przypominającą nieco na pierwszy rzut oka katarynkę konstrukcję. W niej – dosłownie – rozwija się cała historia. Wspomniana maszyneria, nazwana Teatrem jednego wiersza, była bardzo wysoko ocenionym dyplomem Marty. W GS artystka rozwija kolejne aspekty zwierzęcego świata, można by rzec „podchodzi go” na różne sposoby. Sugerując jego głębię i różnorodność, a zarazem przy całej spójności ujawniając wielość własnych pomysłów i inspiracji. Trzeba mieć poczucie humoru, by przesuwając jeden ludzki szczegół podkreślić właśnie zwierzęcą naturę jeździeckiej kociej pary. By abstrakcyjnym graficznym konceptem opowiadać o kociej kpinie z prawa ciążenia, a drugim o wymykającej się „czarno-białym” schematom naturze świata. Czyż oddający się słodkiej orgii obżarstwa lisek nie przypomina trochę „Krainy pieczonych gołąbków”? A tajemniczy Kocur Kacper… Jakimż dziwnym prawem łowieckiej mimikry przekształcił się w przewrotnie namalowaną rzeźbę z kołka…

ba

"Bajki zwierzęce" Marty Marszałek cd. (1)
Skip to content