Dla nas zaczęło się od strażaka z różdżką, ze stoickim spokojem, w skupieniu poszukującego w szczerym polu wody. Jego niewinną, czystą absurdalność i jego bijącą na głowę wszelkie seriale razem wzięte „życiowość” docenili wszyscy. Najbardziej – chwała jej za to – Legnicka Straż Pożarna. Wraz z tym strażakiem na Satyrykon na początku lat 90. wkroczyła grupa charakterystycznych bohaterów. Czarno-białych jak jeszcze niedawno telewizja, większość gazet i wydawnictw. Masywnych, z gruba ciosanych niczym socrealistyczne posągi. O prymitywnych twarzach wyrażających najprostsze emocje lub złowrogo niewyklarowanych, anonimowych rysach jak głowy z Wyspy Wielkanocnej. „Ludzie z marmuru” czy raczej z betonu. Wyjęci niby z innej (niedawnej?) bajki. Dosłownie wycięci i naklejeni na obce tło, a najważnieszą częścią tego prostego kolażu było wspaniałe malarstwo.
Ci bohaterowie – wówczas wyraz niezwykle silnej i aktualnej satyry politycznej – w nowym otoczeniu adaptowali się znakomicie. Odegrawszy parodię honoru, przystrzygłszy nieco (często sobie nawzajem) laurowe wieńce, dalej rozdawali karty. W istocie – i na tym dziś dalej polega wielka siła tych prac – są ponadczasowi.
Jednak, jak wszystko, co nas wówczas otaczało, tak i ten świat zaczął nabierać – mniej lub bardziej – kolorów. Niby bardziej „ludzkich”, często personalnie konkretnych – jak to w karykaturze, chwilami nawet sympatycznych oblicz: jak nawiązujący do naszych najlepszych narodowych tradycji bohaterski kucharz, czy śliczny jak panna żołnierz z „niewinnym” pąsem na buzi. Niby miłych niuansów: jak owo rzucone przyjaźnie „Sie ma”? Nie tracąc jednak nigdy nic ze wspaniałej dosadności, dosłowności i bezpośredniości dowcipu. Tak absurdalnie osłupiająco prostej jak życie. Jak emocje jednostki. Jak mechanizmy społeczne. Jak zasady, których nieźle byłoby się trzymać?
Po prostu i aż: Nie kuś losu?