Przedstawiciel pierwszych szeregów satyrykonowej gwardii, na słynnym grupowym zdjęciu stał z boku, ale nie próżnował. W kolejnym roku (1980) publikowanych w licznych pismach rysunków zebrało się na nagrodę i wystawę, zaś ich twórca przejawiał również zacięcie teoretyczne i historyczne realizowane w przygotowywanych wraz z Ferdynandem Ruszczycem antologiach polskiej karykatury. Wydaje się, że wraz z końcem ubiegłego tysiąclecia oprócz rozlicznych zajęć na dobre wsiąkł w tworzenie limeryków. Cały czas bowiem ukazują się kolejne tomy – o postaciach, poprawne politycznie, od kuchni, tatrzańskie (kolejna pasja)… Nam przysłał „nieco pikantne” i (he, he) jednak „częściowo nieświeże”. Z 2012 roku, a są już nowsze. Ilustrowane, oczywiście, przez samego ich autora – czego co prawda akurat ściśle skodyfikowane zasady gatunku nie nakazują, ale przecież świetlany przykład Edwarda Leara wskazuje tę właśnie drogę.
Z limerykiem, może zwłaszcza z polskim, jest trochę jak z rysunkiem satyrycznym. Ile się trzeba natrudzić, by osiągnąć ów „promienisty błysk nonsensu”. Zwłaszcza w ujętej w „hiszpańskie buciki” obcych struktur torturze języka. Nie wolno też się trudzić za bardzo, bo nadmiernie wymęczony błysk znika. Z tysięcy realizacji cieszących głównie autorów i kółka aktualnie uczestniczących w zabawie, zostaje może kilka . Nie zgrzytających przykro w uchu, wywołujących szczery uśmiech i nie sprawiających jedynie wrażenia stylistycznych wprawek retro. Pełna polotu ilustracja – trudność dodatkowa. Czy Jackowi Urbańskiemu też się takie przydarzyły? Najlepiej samemu się przekonać…
My zaś zacytujmy jeden z wcześniejszych (o postaciach), który może się nam niebawem przydać …
Raz król Staś miał sjestę długą,
którą spędzał z wierną sługą.
Słudze było Bartek.
po obiedzie w czwartek
z nią pierwszym, a z Kaśką drugą.